Ciekawa jestem, czy spotykacie się z tym ciekawym zjawiskiem w Waszych miastach...
godzina 22, wyjazd z osiedla i sygnalizacja świetlna. Mam czerwone więc rzecz jasna czekam. Widzę - na drodze poprzecznej już zmiana z zielonego na czerwone, myślę naiwnie zaraz ruszę, a tu klops Z czerwonego wskakuje znów zielone a u mnie nawet nie mrugnęło.... po kilku minutach szczęśliwie nadjechał autobus i wybawił mnie z opresji. Takich skrzyżowań w Kielcach jest kilka... wczoraj pojechałam na czerwonym bo perspektyw na zmianę nie było
Też na takie światła trafiam... Można czekać i czekać. Przykra sprawa, chyba że ktoś podjedzie czymś większym, tak jak u Ciebie było.
Ostatnio miałam taka sytuację: stoję jako pierwsza na czerwonym, za mną mój chłopak na swoim motocyklu. Czekamy do skrętu w prawo. Obok do skrętu w lewo stoi jedno auto. Wszyscy mamy czerwone. Widzimy, że światła na drodze prostopadłej już się zmieniają na czerwone, dla auta z lewej też już się zmienia. U nas dalej czerwone... Widząc, że nic nie jedzie w kierunku, w którym my chcemy jechać, mimo czerwonego światła. Już kilkakrotnie stałam w tamtym miejscu kilka cykli (wtedy niestety ciągle coś jechało na swoim "zielonym" i nie było szans na wyjechanie).
Życie masz tylko jedno, więc korzystaj z niego na całego :D
Problem ten jest na skrzyżowaniach ze starą "inteligentną" sygnalizacją, działającą na zasadzie pętli indukcyjnej (tak samo jak niektóre szlabany na parkingach). Niestety taka pętla nie wykrywa motocykli, ponieważ mają one za mało żelaztwa. Ja zazwyczaj się rozglądam czy pusto i powoli jadę na czerwonym. Kiedyś mój kolega tak zrobił i niestety widziała to policja, ale jak im wyjaśnił o co chodzi to go puścili. Ogólnie to są dwie opcje: czekać, aż nadjedzie puszka, albo jechać na czerwonym.
Dokładnie, też mam kilka takich skrzyżowań. Jedno z nich wybieram świadomie z prostego powodu:jeśli pojadę inną drogą, jest tam skrzyżowanie, na którym kierowcy nagminnie wymuszają pierwszeństwo wyjeżdżając z drogi wewnętrznej, a to, że mam już dość ciągłego trąbienia, wymachiwania rękami i wyzywania się to wolę swoje odstać, poczekać na samochód ewentualnie i bezpiecznie i bezkonfliktowo odjechać Jeśli już nie ma tego samochodu to albo zmieniam pas na ten, na którym jest zielone i jadę jeszcze inną drogą, albo powoli na czerwonym.
Najciekawsze jest to, że takie małe, przysługujące się światu urządzonko prowokuje i uczy kombinatorstwa (kombinatoryki brzmi lepiej ) i w skrajnych przypadkach zmusza do łamania niebagatelnego przepisu.
Ryzyko jest spore. Pomijając względy bezpieczeństwa z policjantami bywa różnie. Kodeks drogowy wyraźnie zakazuje wjazdu za sygnalizator nadający sygnał czerwony. Pięciu nas puści jeden wlepi mandat i nawet 500 zł ucieka z kieszeni... boli...
Ucieka 500 zl z kieszeni albo Ty przed radiowozem
Żart oczywiście. W Świdnicy kolo Intermarche jest skrzyżowanie, na którym sygnalizacja czasami się zacina, nieważne czy podjedzie kosiarka do trawy czy T34, nie działa i już. Jak ktoś nie zna miejsca, to może nieźle krwi napsuć, ale ja tam jeżdżę często na czerwonym, bo innej opcji nie ma
Jestem ciekaw co by odpowiedział zarządca drogi na taką sytuację.
W sumie w Łodzi też jest na pewno minimum jedno takie skrzyżowanie co nie "widzi" motorów. Muszę się zebrać w sobie i napisać jakieś pismo do Zarządu Dróg i Transportu z prośbą o inne ustawiania sygnalizatorów, bo taka sytuacja jest niedopuszczala.
Kiedyś ustawił się za mną spory ogonek bo stałem jako pierwszy. Jak się skapnąłem, że minął właśnie trzeci cykl a mój pas ciągle stoi na czerwonym to zsiadłem z maszyny i poprosiłem puche z tyłu aby trochę podjechał i za chwilę światło zmieniło się na zielone! Żenujące!